Europa w obliczu wojny: pilna potrzeba francusko-niemieckiej transformacji

Bruno Vever

Europa

8 lipca 2022 r.


Przemówienie Bruno Vévera

8 lipca 2022 r. w Instytucie Francusko-Niemieckim w Ludwigsburgu

W ciągu kilku miesięcy wszystkie mapy Europy zostały wywrócone do góry nogami:

  • w Europie przez rosyjski atak na Ukrainę 23 lutego, wojnę, która wraca na kontynent po raz pierwszy od 80 lat, nie licząc interludium bośniackiego,
  • we Francji przez brak nowej większości parlamentarnej innej niż okazjonalna dla Emmanuela Macrona, który właśnie został ponownie wybrany na prezydenta Republiki,
  • w Niemczech przez zobowiązanie koalicji Olafa Scholza do radykalnego zakwestionowania programu obronnego i energetycznego wraz z wojną.

Nadchodzące lata będą więc zupełnie inne od tych znanych do tej pory:

  • sekretarz generalny NATO mówił o perspektywie kontynuowania wojny na Ukrainie przez kolejne lata,
  • Stabilność polityczna Francji zostanie trwale zakwestionowana przez jej nowy porządek parlamentarny,
  • szczególnie problematyczne okażą się zmiany w Niemczech.

W obliczu tej bezprecedensowej sytuacji wszystkie kwestie są bezprecedensowe.

 

Bezprecedensowe wyzwania dla Unii Europejskiej

Do tej pory budowa Europy polegała głównie na budowaniu rynku gospodarczego, wyposażaniu go we wspólną walutę i jak najlepszym zarządzaniu nim zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Wszystko to było ściśle splecione z globalizacją, którą obiecywano nam, że będzie szczęśliwa, a przynajmniej obiecująca. Ostatnie kryzysy, z jakimi mieliśmy do tej pory do czynienia, w szczególności wyjście Wielkiej Brytanii, a następnie pandemia kowida, zostały opanowane najlepiej jak potrafiliśmy. Nie zakwestionowały one skupienia Europy na jej gospodarczym i społecznym funkcjonowaniu.

Unia Europejska stoi teraz w obliczu wojny na swoim progu, która zmienia bieg wydarzeń. Trzeba przyznać, że do tej pory potrafiła szybko reagować, odpowiadając na to bezprecedensowe wyzwanie w równie bezprecedensowy sposób, stosując bezprecedensowe sankcje gospodarcze wobec rosyjskiego agresora, bezprecedensowe wsparcie logistyczne i dostawy broni dla ukraińskiego agresora oraz improwizowane, ale aktywne przyjmowanie milionów uchodźców.

Ale ta wojna będzie trwała! I chociaż Unia Europejska właśnie dodała do tego bezprecedensu, przyznając 23 czerwca status kraju kandydującego Ukrainie, a także Modawii, której również zagraża Rosja, to poza subtelnościami języka dyplomatycznego znajduje się ona w konflikcie zbrojnym, na granicy bezpośredniej walki. Kreml wyraźnie odpowiedział, w tym samym dniu, w którym Rada Europejska przyznała Ukrainie status kraju kandydującego, że wojna zakończy się dopiero wtedy, gdy skapituluje cała Ukraina i jej rząd!

Rosja prowadzi więc otwartą wojnę przeciwko Ukrainie, połączoną z bezpośrednią, zakładaną i nieuniknioną konfrontacją z Unią Europejską. Mnoży zastraszanie Litwy, członka Unii Europejskiej, która jedynie stosuje europejskie sankcje, aby kontrolować korytarz dostępu do enklawy kaliningradzkiej. Ta ostatnia coraz bardziej przypomina przedwojenny Gdańsk. A metody tego putinowskiego "trzeciego imperium", godnego spadkobiercy carów, a potem Sowietów, coraz bardziej przypominają metody "III Rzeszy" i nazistów, które Rosjanie posuwają się tak daleko, że wymyślają na nowo, aby usprawiedliwić swoją niesławę!

Unia Europejska, która ma pięć państw członkowskich graniczących z Rosją i cztery graniczące z Ukrainą, z których wszystkie są byłymi członkami lub satelitami byłego Związku Radzieckiego, była ledwie przygotowana na tę koszmarną sytuację. Chroni ją tylko NATO, NATO tak nierozważnie wyśmiewane przez Emmanuela Macrona, gdy mówił o jego "śmierci mózgowej". Dziś Finlandia i Szwecja spieszą się, by do niego dołączyć! Bo tylko ono zapewnia Europie wiarygodne narzędzie militarne, mimo chronicznego niedozbrojenia większości państw europejskich poza obecnością amerykańską i niemal całkowitego braku własnych kompetencji Unii Europejskiej w tej dziedzinie.

To narzędzie i tę ochronę zawdzięczamy zasadniczo zaangażowaniu i sile Stanów Zjednoczonych, które posiadają dziś prawie połowę światowego arsenału. Jednakże oprócz tego, że Stany Zjednoczone każą nam płacić za naszą zależność wojskową na wiele sposobów politycznych, technologicznych i handlowych, zwłaszcza zmuszając większość Europejczyków do kupowania własnego sprzętu, amerykańskie priorytety strategiczne niekoniecznie pokrywają się z naszymi, z uwagi na ich koncentrację na rosnących napięciach z Chinami na Pacyfiku.

Dla Europy jest to zatem nie tylko kwestia brutalnego powrotu do sytuacji politycznej z czasów zimnej wojny, ale znacznie gorszej, z tą prawdziwą wojną, licznymi ofiarami śmiertelnymi, okrucieństwami cywilnymi, ogromnymi zniszczeniami i stałym ryzykiem nieprzewidywalnych i niekontrolowanych sekwencji, z Putinem czerpiącym przyjemność z grożenia każdemu zachodniemu przeciwnikowi jego niepohamowanego imperializmu nuklearną apokalipsą. Myśleliśmy, że wygraliśmy pokój ponad trzydzieści lat temu, kiedy podpisaliśmy traktat moskiewski z 1990 roku, który przyniósł zjednoczenie Niemiec i pozwolił byłym satelitom Związku Radzieckiego dołączyć do Europy. Pod koniec tych trzydziestu uprzywilejowanych lat odkrywamy, że ten szczęśliwy okres maskował winną niedbałość z naszej strony, której straszny rachunek mamy teraz przed sobą!

 

Bezprecedensowe wyzwania dla Europy jutra

Unia Europejska po raz pierwszy staje więc przed problemem kraju, który został uznany za kandydata do członkostwa, ale jest pogrążony w krwawym konflikcie narzuconym przez swojego rosyjskiego sąsiada, tego "imperium zła", jak określił go prezydent Reagan, które przez pół wieku okupowało i martyrologizowało kraje Europy Środkowo-Wschodniej, które niczego nie zapomniały i choć z radością przyjmują parasol NATO, są coraz bardziej zbulwersowane sytuacją u swoich granic.

Wniosek Ukraina, poza tragedią konfliktu, w którym się znajduje, nie jest też tylko kolejnym wnioskiem. Jej powierzchnia przekracza powierzchnię każdego państwa Unii Europejskiej. Ale jej PKB to zaledwie 20% jej średniej. Ta dysproporcja, wraz z kosztami odbudowy, oznacza, że będzie wymagać większej pomocy niż jakiekolwiek inne. Niemniej jednak ta europejska pomoc okaże się w ostatecznym rozrachunku korzystna dla wszystkich, ponieważ nie będzie dotyczyła kraju z natury biednego, ale potencjalnie bogatego, choć zamieszkałego przez biednych ludzi.

Ukraina jest jednym z wiodących producentów i eksporterów rolnych na świecie, ale posiada również niezrównane bogactwo w swoich granicach. Oprócz kopalni żelaza i węgla oraz produkcji stali i aluminium na wschodzie kraju, gdzie dochodzi do najgwałtowniejszych konfliktów, Ukraina posiada również pewną ilość pierwiastków ziem rzadkich i metali (lit, gal, kobalt, tytan, ind, cyrkon itp.), których tak bardzo brakuje Unii Europejskiej, a które stały się niezbędne dla jej transformacji energetycznej, półprzewodników i rekonkwisty technologicznej.

Co do ogromnych rezerw ropy i gazu na Ukrainie, to po ich wykorzystaniu zmniejszą one naszą obecną zależność i ograniczenia do złego wspomnienia, gdyż Rosja wykorzystywała Ukrainę jedynie jako kraj tranzytowy dla własnej produkcji, nie zachęcając jej do konkurencji!

Dla Europy jutra, stojącej w obliczu wielu wyzwań gospodarczych, Ukraina, zintegrowana z Unią Europejską, odbudowana i wyposażona tak, jak powinna, w końcu zaoferuje w zamian, z obopólną korzyścią, to, czego Europejczykom brakowało, aby zapewnić sobie autonomię energetyczną, dając im jednocześnie środki do osiągnięcia sukcesu w transformacji klimatycznej i technologicznej. Oprócz oczywistych kwestii politycznych, geopolitycznych i oczywiście humanitarnych, które pozostają priorytetem, Ukraina będzie bardziej niż zasługiwała na wszelką pomoc logistyczną i zbrojną, jaką Europa może zapewnić.

Jednak obecna pomoc jest tragicznie niewystarczająca w stosunku do potrzeb. Nasze sankcje gospodarcze wywołują rosyjskie środki zaradcze, które podkreślają naszą własną wrażliwość i zależność od importu energii. I same nie wystarczą, by zmienić losy broni.

Jeśli chodzi o nasze realne, ale miarowe wsparcie w zakresie uzbrojenia, to ono również może nie wystarczyć, z braku bardziej frontalnego i zdecydowanego zaangażowania w skali rosyjskiej agresji. Czy pozwolimy, aby armia Putina zmiażdżyła naszego kandydata, który walczy tak samo o nasze wolności, jak o swoje, nie ruszając się z miejsca ani o metr?

 

Bezprecedensowe wyzwania dla Francji Emmanuela Macrona

W tej krytycznej sytuacji, ograniczony margines działania prezydenta wybranego ponownie bez większości parlamentarnej, na której mógłby się oprzeć, znacznie osłabia jego zdolność do podejmowania inicjatyw. Czasy, kiedy Valéry Giscard d'Estaing myślał, że uda mu się zebrać "dwóch Francuzów z trzech", aby zmodernizować Francję i reaktywować Europę, dawno już minęły. Emmanuel Macron znajduje się w odwrotnej sytuacji, z grupą parlamentarną bez większości, w której ramie znajduje się równie silna, co eurosceptyczna skrajna lewica i skrajna prawica, kultywująca w swoich szeregach bardzo ambiwalentne postawy wobec Putina.

Ta sytuacja stawia naszego prezydenta w niewygodnym, jeśli nie peryferyjnym położeniu, właśnie w chwili, gdy wyrażenie, którego użył trzykrotnie w obliczu kowenu, "jesteśmy w stanie wojny", wydawałoby się tym razem usprawiedliwione, nawet jeśli jest ostrożny, by nie użyć go ponownie teraz, gdy jesteśmy zaangażowani w tę prawdziwą wojnę!

Jedynymi kartami na jego koncie są przywileje prezydenckie przypisane przez V Republikę prezydentowi, zarówno w jego funkcjach jako szefa armii, jak i w jego "zastrzeżonej domenie" w polityce zagranicznej, a więc w ramach Rady Europejskiej, wsparte szeroką autonomią działania poza parlamentem, niespotykaną u naszych sąsiadów.

 

Nowe wyzwania dla Niemiec Olafa Scholza

Rząd koalicyjny Olafa Scholza, nawet jeśli jego tworzenie trwało dwa długie miesiące, nie ma takich problemów jak nowy rząd francuski. Przyzwyczajone do parlamentaryzmu i kultury kompromisu, a nie konfrontacji, Niemcy, w przeciwieństwie do Francji, federalne i pragmatyczne, wydają się z tego punktu widzenia znacznie lepiej zorganizowane politycznie niż Francja, która jest zarówno scentralizowana, jak i rozbita. Ale wojna na Ukrainie zmusza teraz Niemcy do radykalnego zakwestionowania swoich strategicznych wyborów, które były tak starannie przemyślane i wynegocjowane, zarówno w zakresie polityki obronnej, jak i energetycznej.

Bundewehr, zbyt beztroski od czasu zjednoczenia Niemiec i upadku Związku Radzieckiego, wciąż naznaczony ukrytą i tabuizowaną pamięcią o Wehrmachcie, dziś w obliczu nowych stawek wojny na Wschodzie znajduje się w niedostatecznym stopniu sformatowany, jeśli nie "nagi" według określenia jednego z jego przywódców. Kanclerz Scholz z pewnością ogłosił bezprecedensowy plan 100 mld euro na jego ponowne wyposażenie. Ale będzie to wymagało bezprecedensowego wysiłku budżetowego i przemysłowego. I czy to wystarczy, by odtworzyć ducha walki niezbędnego w Niemczech, które utraciły swoją antymilitarystyczną kulturę?

To samo wyzwanie dotyczy energii. Nagła decyzja kanclerz Merkel o rezygnacji z energii jądrowej nie tylko dała zielone światło eksploatacji szczególnie zanieczyszczającego węgla, ale została połączona z nieodpowiedzialnym uzależnieniem od rosyjskich konglomeratów gazowych, których aktywnym dyrektorem został były kanclerz Schröder. Niemcy znajdują się obecnie w impasie, uwięzione między kwestiami klimatycznymi a sankcjami wobec Rosji.

 

Nowe wyzwania dla pary francusko-niemieckiej

Para francusko-niemiecka, jak często nazywa się ją we Francji, centralna dla budowy Europy i uzupełniająca się w swoich mocnych stronach, ma bogatą historię ze wspólnymi emocjami, a także wzlotami i upadkami.

Nie można nie doceniać wspólnych emocji. Naznaczone chęcią odwrócenia kartki od odwiecznych i coraz bardziej nieludzkich konfrontacji, zostały zilustrowane licznymi symbolicznymi gestami: oferta wspólnej przyszłości złożona kanclerzowi Adenauerowi przez Roberta Schumana, Niemca urodzonego w Lotaryngii, już w 1950 r.; uścisk de Gaulle'a i Adenauera podczas Traktatu Elizejskiego w 1963 r.; Mitterrand i Kohl trzymający się za ręce w Verdun w 1984 r.; Macron i Merkel w 2018 r. na polanie w Rethondes. Ale jak każda długa historia, ta również będzie miała swoje wzloty i upadki.

Jej szczytowymi osiągnięciami były: utworzenie w 1951 roku EWWiS dla węgla i stali oraz w 1957 roku EWG dla wspólnego rynku, wybory do Parlamentu Europejskiego w wyborach powszechnych, następnie ESW, a potem unia walutowa, a ostatnio wynalezienie europejskiej pożyczki na walkę z kryzysem gospodarczym związanym z kowbojem.

Jego dolnym punktem było odrzucenie przez Francję w 1954 r. ratyfikacji EDC, która tworzyła armię europejską, a następnie dwukrotny sprzeciw wobec niemieckich propozycji federalnej Europy, tworzącej unię walutową, w 1994 r. za prezydentury Mitterranda, w kohabitacji rządowej z Balladurem, a następnie w 2000 r. za prezydentury Chiraca, w kohabitacji rządowej z Jospinem, czy też ponowne negatywne referendum w 2005 r. w sprawie projektu europejskiego traktatu konstytucyjnego, który był drogi Niemcom.

Poza tymi wzlotami i upadkami więzi między parą francusko-niemiecką nigdy nie były wolne od niejasności ze względu na utrzymującą się silną różnorodność w systemach politycznych i społecznych oraz we własnych kulturach. Para francusko-niemiecka nie jest przygotowana do wymiany osiągnięć i porażek swojego długiego współżycia na nieznaną formę integracji.

Zgodnie z głęboko zakorzenioną francuską tradycją, europejskie podejście Emmanuela Macrona pozostaje więc przede wszystkim międzyrządowe, poza namiętnymi europejskimi akcentami jego przemówienia na Sorbonie, potwierdzonymi niedawno przed Parlamentem Europejskim. I jeśli bezprecedensowe wywieszenie flagi europejskiej pod Łukiem Triumfalnym publicznie zilustrowało to przywiązanie, to jednak wywołało we Francji kontrowersje, które w Berlinie wydawałyby się nie do pogodzenia.

Ta europejska wizja Francji pozostaje więc daleka od wizji Niemiec, których koalicja Olafa Scholza po cichu określa w swoim aktualnym programie cel europejskiego państwa federalnego (europäischer Bundesstaat), podczas gdy żadna partia, żadna osobowość polityczna we Francji nie odważyłaby się przedstawić takiego celu wyborcom. Przywiązanie do federalizmu pozostaje wspólnym punktem odniesienia dla wszystkich Niemców, podczas gdy sakralizowana gaullistowska cześć wydaje się, przeciwnie, stać się jedyną cechą jednoczącą wszystkich Francuzów.

Instytucje obu krajów ilustrują te różnice. Prezydencki, wertykalny i wewnętrznie osobisty reżim V Republiki, będący reakcją na poprzednie systemy III i IV Republiki, przez 60 lat zasadniczo różnił się od reżimu parlamentarnego, który jest głębiej zakorzeniony w Niemczech niż kiedykolwiek wcześniej. Francuski system terytorialny jest repliką tej wertykalności, ze swoimi stu kilkudziesięcioma prefektami departamentalnymi podległymi władzy centralnej w Paryżu. Nie ma on nic wspólnego z niemieckim systemem landów, obdarzonych autonomią, odpowiednimi wagami, budżetami i prerogatywami bez porównania z naszymi regionami, sztucznie nałożonymi na departamenty, co zwiększa konkurencję i zamieszanie w naszej biurokratyzacji.

Na płaszczyźnie kulturalnej z pewnością nadal ważne jest partnerstwo między miastami francuskimi i niemieckimi oraz liczne wzajemne wymiany studentów, zwłaszcza w ramach programu Erasmus. Z drugiej strony, wzajemna znajomość języków nadal się pogarsza, a powszechne używanie języka angielskiego, uaktywnione przez Internet, potwierdziło sytuację, która obecnie wydaje się trudna do odwrócenia.

Tak więc pomimo postępu Europy bez granic, z tą samą walutą, sposoby bycia, myślenia i działania pozostały bardzo różne po obu stronach Renu. Nie ułatwi to zmiany, którą sytuacja czyni pilną.

 

Nowe wyzwania, nowe odpowiedzi

Bo wojna, którą Putin narzucił Ukrainie, jest wymierzona tak samo w Europę, jej suwerenność, jej demokrację, jej styl życia, jej wolności i jej wartości. On lubi prowokować Unię Europejską, którą gardzi i którą zrobi wszystko, aby ją podzielić. W obliczu takiego zagrożenia Europa i partnerstwo francusko-niemieckie muszą się radykalnie zmienić. Ta radykalna zmiana nie obędzie się bez kryzysu. Ale Jean Monnet to przewidział: Europa będzie budowana na kryzysach i będzie jedyną odpowiedzią na nie.

Oczywiście wiele osób, począwszy od naszych przywódców, będzie argumentować przeciwko takiemu przewrotowi obecnego systemu europejskiego, jakkolwiek wadliwego, ze względu na rosnący eurosceptycyzm wśród wyborców. Ale pytanie jest źle postawione! Wszystkie debaty publiczne na temat przyszłości Europy zorganizowane w ostatnich latach, najpierw na wniosek przewodniczącego Komisji Junckera, potem prezydenta Macrona, a następnie Rady Europejskiej, wyraźnie pokazały, że krytyka zdecydowanej większości naszych współobywateli nie jest skierowana na samą konstrukcję europejską, ale raczej na jej impotencję polityczną i w zakresie bezpieczeństwa, jej nieprzejrzyste funkcjonowanie, jej niedostatki demokratyczne i społeczne, jej słabości międzynarodowe, pobłażliwość na granicach zewnętrznych, nierówności w traktowaniu podatkowym i jej technokratyczne ekscesy. Aby temu zaradzić, potrzebny jest skok integracyjny. Ale jak?

 

Brak skutecznej reakcji bez francusko-niemieckiej odnowy

Te wyraźne wnioski z wielu debat publicznych prowadzonych z obywatelami zostały w znacznej mierze zignorowane, zapomniane i przemilczane, zarówno przez nasze media, jak i - co jest jeszcze poważniejsze - przez tych, którzy je zlecili, czyli naszych własnych przywódców! W tych warunkach nowa konferencja 27 państw członkowskich mająca na celu zmianę traktatów z pewnością nie byłaby właściwą metodą osiągnięcia sukcesu tego skoku naprzód w integracji, zważywszy na brak wstępnego kroku już dziś.

Europa nie może jednak pozostać głucha na wezwania Wołodymyra Zelenskiego o bardziej bezpośrednią pomoc w oporze wobec rosyjskiej agresji. To prawda, że Putin nie zawahał się, w bezprecedensowym posunięciu, użyć groźby nuklearnej wobec każdego, kto przeszkadza mu w jego agresji. Ale w tej grze w pokera, w której kłamca rozgrywa wszystkie karty, słabość z pewnością będzie mniej opłacalna niż stanowczość, w tym bezpośrednia interwencja na wezwanie Żeleńskiego. Churchill ostrzegł zachodnich negocjatorów w Monachium, że skoro woleli hańbę od wojny, to ich niehonorowy wybór doprowadzi ich do wojny. Co do Einsteina, zauważył on już, że w obliczu tych, którzy czynią zło, najgorszy jest ten, kto będąc jego świadkiem, nie robi nic, by się mu przeciwstawić!

Francja i Niemcy były wspólnymi sygnatariuszami porozumienia z Rosją z 2015 roku z Mińska, które gwarantowało suwerenność Ukrainy. Rosja złamawszy to porozumienie, nie mogą pozostać bierne, nawet poza gospodarczymi środkami odwetowymi podjętymi przez Unię Europejską. Dziś wyzwaniem dla naszych dwóch krajów nie jest już sumowanie projektów współpracy międzyrządowej na wzór katalogu z Akwizgranu, ale zapewnienie sobie skutecznych, a więc bezprecedensowych środków reakcji na agresję, która dotyczy przede wszystkim nas, jako bezpośrednich gwarantów suwerenności Ukrainy.

Czy De Gaulle nie zaproponował Churchillowi w 1940 roku połączenia Francji i Wielkiej Brytanii, aby wspólnie stawić opór wspólnemu agresorowi? A czy w 2022 roku, w obliczu agresji naszego ukraińskiego sojusznika, obecne wyzwanie nie zasługiwałoby na francusko-niemiecką fuzję naszych środków dyplomatycznych, wojskowych i technologicznych w służbie znacznie skuteczniejszej interwencji przeciwko Rosji, od której zależy obecnie ochrona naszych interesów i naszej suwerenności?

Jak? Jest tu zbyt wiele niewiadomych, by przewidzieć przyszłość: obecne osłabienie polityczne prezydenta Macrona, kaprysy planu konwersji kanclerza Scholza, trudności w przekroczeniu naszych wzajemnych różnic, zdolność naszych opinii do zaakceptowania takiego przewrotu. Ale niemożliwe, jak mówią, nie jest francuskie. To właśnie wtedy, gdy zobaczył, że jego lewa strona jest zatopiona, a prawa ugrzęzła, marszałek Foch postanowił zaatakować! I to właśnie wtedy, gdy wszystko szło przeciwko niemu, Charles de Gaulle z własnej woli odmówił przyjęcia jakiegokolwiek fatum. Nic zatem nie powinno nam przeszkodzić w nawiązaniu do Martina Luthera Kinga deklarującego tłumowi zgromadzonemu w Waszyngtonie: "I have a dream".

 

Bez integracji dyplomatycznej i wojskowej nie ma francusko-niemieckiej re-fundacji

Naszym marzeniem dzisiaj byłoby nadanie konstrukcji europejskiej ram, których brakuje, aby zapewnić naszemu kontynentowi trwałą pacyfikację, gwarantowaną suwerenność, chronione wolności i dokończenie jego zjednoczenia.

Aby zdecydowanie podążać w tym kierunku, Francja i Niemcy zgodziłyby się zrobić pierwszy decydujący krok, odbudowując swoje wzajemne zaufanie i wspólne działania na egalitarnych, a więc całkowicie odnowionych podstawach. Byłaby to kwestia ostatecznego wyciągnięcia wszystkich konsekwencji zakończenia drugiej wojny światowej, która wkrótce będzie miała osiemdziesiąt lat, zjednoczenia Niemiec sprzed ponad trzydziestu lat, zjednoczenia Europy kontynentalnej, które jeszcze nie zostało zakończone, oraz niesławnej agresji, która zagraża całemu temu rozwojowi i całej naszej przyszłości, podjętej przez Rosję wobec Ukrainy, ostatniego kraju kandydującego zatwierdzonego przez Unię Europejską.

W tym kontekście należy narzucić trzy priorytety francusko-niemieckie, otwierające drogę do europejskiego skoku integracyjnego: oficjalne stworzenie jednolitej dyplomacji, zaangażowanie w rozbrojenie, które będzie równie masowe, jak i wspólne, a przy okazji wspólny podbój nowych technologii, których potrzebuje Europa.

Już kilkakrotnie przywódcy Francji i Niemiec fizycznie wystawiali wspólny front przeciwko Putinowi: Sarkozy, potem Hollande z Merkel, potem Macron z Merkel, a następnie Scholz. Ten wspólny front powinien teraz stać się oficjalny, strukturalny i trwały.

W Radzie Bezpieczeństwa ONZ Francja powinna więc zrezygnować z nierealistycznego celu, jakim jest dodatkowe stałe miejsce dla Niemiec, zamiast dzielić się swoim. Powinna zawrzeć francusko-niemiecki pakt, w którym stanowiska wyrażane przez przedstawiciela Francji byłyby wyrażane w ich wspólnym imieniu. Sam Olaf Scholz zaproponował w 2018 roku stałą siedzibę Unii Europejskiej w następstwie siedziby francuskiej, wywołując, co prawda, oburzenie we Francji. Ten francusko-niemiecki pakt byłby bardziej uzasadnioną i realistyczną innowacją, która nie wykluczałaby stałej konsultacji z wysokim przedstawicielem Unii Europejskiej ds. obrony i polityki bezpieczeństwa, ani perspektywy późniejszego rozszerzenia, choć warunkowego, na reprezentację Unii.

Przekazanie naszego stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ szłoby w parze ze stałą synchronizacją naszych działań dyplomatycznych, co pozwoliłoby nam na wydawanie naszym ambasadom wspólnych poleceń i przyznanie naszym obywatelom identycznej ochrony i udogodnień.

Ta odbudowa wzajemnego zaufania, połączona zintegrowaną wizją strategiczną i wspólnymi środkami, umożliwiłaby wreszcie uruchomienie wspólnej polityki obronnej, której - jak pokazała historia - iluzoryczne byłoby oczekiwanie bez tak bezprecedensowych politycznych i dyplomatycznych warunków wstępnych.

Obejmowałaby ona wszystkie logistyczne i wojskowe aspekty prawdziwego wspólnego bezpieczeństwa, przy wzajemnie otwartych i preferencyjnych zamówieniach, we wszystkich zastosowaniach lądowych, powietrznych i morskich. To zintegrowane ponowne wyposażenie obejmowałoby, wśród dziesiątek nowych wspólnych projektów, budowę drugiego lotniskowca, którego brakuje Europie.

To francusko-niemieckie dozbrojenie pozostałoby oczywiście bezpośrednio związane z NATO, ale w ścisłym partnerstwie, a nie w ścisłej zależności. Byłoby ono otwarte dla wszystkich innych krajów europejskich, które chciałyby się włączyć, w całości lub w części, do tego ogromnego programu, pod warunkiem, że zaakceptowałyby wszystkie zasady i dyscypliny.

Taki program stworzyłby niezliczone przemysłowe i technologiczne korzyści dla przedsiębiorstw każdej wielkości, w tym w wielu obszarach zastosowań cywilnych. Towarzyszyłby on prawdziwemu wspólnemu podbojowi w dziedzinach, które są niezbędne dla przyszłości: energia, klimat, biologia, cybernetyka, robotyka, przestrzeń kosmiczna itp. Oprócz naszego bezpieczeństwa, ten program rekonkwisty technologicznej, otwarty dla wszystkich państw europejskich i wspierany przez istniejące programy europejskie, którym nadałby zupełnie inny wymiar, zapewniłby Europie i jej przedsiębiorstwom autonomię i konkurencyjność, których tak bardzo potrzebują w obliczu globalizacji.

 

To nie jest czas na pesymizm czy optymizm, ale na determinację

Obecna sytuacja, równie tragiczna, co złożona, niesie ze sobą tyle samo zagrożeń związanych z wyrzeczeniem się, podziałem i rozkładem, co możliwości ponownego założenia, reakcji i ponownego podboju.

Tym, którzy będą oceniać tak zarysowane perspektywy jako utopijne, należy zwrócić uwagę, że ich realizacja ma nie mniejsze szanse niż marzenie Martina Luthera Kinga w jego czasach. I przypomnimy przede wszystkim postawę Jeana Monneta, zapytanego o przyszłość konstrukcji europejskiej w obliczu wielu przeszkód, które miała napotkać: "Nie jestem ani pesymistą, ani optymistą, lecz zdecydowany".

Taka była również linia postępowania Wołodymyra Zelenskiego, kiedy został wezwany do wyboru postępowania w obliczu agresji jego kraju, wyboru, który teraz jest związany z historią, który będzie pamiętany i komentowany jako wzór dla przyszłych pokoleń. Czy nasi francuscy i niemieccy przywódcy będą w stanie wznieść się na ten sam poziom?

Powrót do góry
pl_PLPL